Moje pasje

Skrzydła na jakich latam/latałem:

Jak to się zaczęło:

Historia mojego latania zaczęła się tak dawno, że trudno określić dokładny moment kiedy to nastąpiło. Całe życie o tym marzyłem, myślałem i do tego dążyłem by wzbić się pod chmury. Latanie jest tylko w nas – i albo tam jest i latasz, albo go tam nie ma i się tylko przemieszczasz z miejsca na miejsce. Latanie trzeba czuć w duszy i cieszyć się każdą chwilą w powietrzu.

Zanim jednak rozpocząłem naukę latania na paralotni, to najpierw były próby klejenia modeli. Jak to zresztą z modelami bywa lubią się one rozpadać. Kolejną sceną, jaką pamiętam, była próba wykonania lotni z drewna i worków foliowych po nawozach. Najogólniej rzecz biorąc pierwsze próby latania na niej polegały przede wszystkim na skakaniu w przepaść. Udało mi się te próby przeżyć i o dziwo nawet się bardzo nie potłukłem – w przeciwieństwie do wykonanej prowizorycznie konstrukcji.

Pewnie można by było bardzo długo opisywać moje dalsze próby latania, lecz nie ma to najmniejszego sensu. To że nadal żyję, to jakiś cud, więc chyba palec Boży prowadził i moje lotnie, i wiatr, i mnie samego.

Prawie udało mi się również rozpocząć naukę latania na szybowcach. Jednak pewnego rodzaju splot nieprzewidzianych wypadków i zdarzeń losowych pokrzyżował moje życiowe plany i nie pozwolił dokończyć mi rozpoczętego wcześniej kursu.

W 2000 roku obejrzałem w telewizji jakiś program o lataniu na paralotni i coś mnie w tym urzekło. Postanowiłem spróbować. Znalazłem kontakt do instruktora Władka Vermessego, który w tym czasie zajmował się szkoleniem takich właśnie desperatów jak ja.

Zacząłem się w końcu uczyć latać. Na początku instruktor pozwolił mi jedynie na szybkie zlatywanie po zboczu górki. Pierwsze szkolenia odbywały się pod Nosalem, a potem na górze Wdrzar. Wiem jedno – Władek w jeden dzień stracił przeze mnie dwa skrzydła: jedno podarłem na latarni na stoku Nosala, drugie na linach pod Nosalem. Taka była moja droga do samodzielnego szybowania w przestworzach. Mógłbym opisać tutaj jeszcze wiele fajnych, jak i również znacznie mniej przyjemnych historii związanych z moim lataniem, lecz latanie dla mnie to sens życia, a nie tylko splot wzlotów, upadków i wypadków. Jest to poniekąd jedna wielka podniebna przygoda.